Rozmowa z „Polityką”

Niestety niektórzy inwestorzy bagatelizują problem zanieczyszczenia gruntu, aby uniknąć remediacji i związanych z nią kosztów. Zwróciłem na ten problem uwagę w rozmowie z tygodnikiem “Polityka” – Część inwestorów nie chce przeprowadzać oceny terenu, bo gdy okaże się potencjalnie groźny, wtedy trzeba ten fakt zgłosić do RDOŚ i przeprowadzić remediację. Wielu więc uznaje, że lepiej nie wiedzieć, co się w gruncie kryje. Źródłem problemów jest brak jednoznacznie określonego obowiązku dokonania oceny czystości gruntu na terenie budowy jeszcze przed rozpoczęciem inwestycji.

Politycy nie chcą dodawać obowiązków inwestorom nawet wtedy, gdy dotyczy to potencjalnie zanieczyszczonych trenów poprzemysłowych.  Ale przecież domy jednorodzinne na ogół nie powstają na terenach poprzemysłowych, a o takie miejsca tu chodzi. Deweloperzy straszą wysokimi kosztami badań gruntu. A przecież kilkadziesiąt czy może nawet 100 tys. zł to przy wielomilionowej inwestycji nie są wydatki powalające. Co innego remediacja. To raczej o jej koszty toczy się ta gra. Czasami trzeba wywieźć do spalarni lub na składowisko odpadów masy ziemi, co kosztuje. Ale nie zawsze „uzdrawianie” gruntu przekłada się na wielkie pieniądze. Zwłaszcza jeśli inwestor odpowiednio wcześnie zauważy problem i nie szuka dróg, jak go obejść.

Kolejna luka dotyczy pozwoleń na budowę. – Jeśli badanie wykaże, że grunt jest  zanieczyszczony, nie nadaje się pod budownictwo mieszkaniowe, to pozwolenie na budowę powinno być wyraźnie i jednoznacznie powiązane z obowiązkiem przeprowadzenia remediacji –. – Chodzi o to, by urzędnik, który wydaje takie pozwolenie, dotyczące terenu zidentyfikowanego jako zanieczyszczony, mógł zażądać od inwestora okazania decyzji remediacyjnej.

Więcej możecie przeczytać w najnowszym, wydaniu POL I T Y K A nr 25 (3368), 14.06–21.06.2022
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/2169087,1,apartamentowce-na-skazonej-ziemi-ludzie-chca-tu-mieszkac-a-nie-powinni.read